Kocia kawiarnia Miau Cafe w Warszawie

Mój pierwszy raz.

Pierwszy raz o kociej kawiarni przeczytałam kilka lat temu, gdy media rozpisywały się, że w Japonii to prawdziwy hit i że w samym Tokio jest ich ponad 50. Byłam naprawdę zafascynowana tematem. I pomyślałam, że coś takiego w Polsce na bank nie przejdzie. Na szczęście się myliłam.

Na początku wyjaśnijmy sobie, co to jest kocia kawiarnia. Kocia kawiarnia to takie miejsce jak zwykła kawiarnia, tylko że z kotami, i to koty są w tym miejscu najbardziej u siebie. Czasem za takim miejscem stoi nie tylko kawka i ciastko, ale także piękna idea, jak na przykład dom tymczasowy, z którego kotki można wyadoptować. A czasami nie. Tyle najkrócej.

Podczas ostatniego pobytu w Warszawie swoje kroki skierowałam do Miau Cafe, które jest właśnie nie tylko kawiarnią, ale i domem tymczasowym. Na samym wstępie warto zaznaczyć, że z łatwością trafi tam nie tylko tubylec – miejsce jest położone dosłownie obok stacji metra M1 Wierzbno (4 przystanki od Centrum). Nie mam żadnego pojęcia o poruszaniu się w terenie, ba – nawet w Białymstoku chodzę z włączonym GPS, a do Miau Cafe trafiłam bez problemu. Znaczy naprawdę łatwo trafić.

Po wejściu do środka zobaczyłam dwa pomieszczenia. Pierwsze z barem i kilkoma stolikami, drugie za plastikową „szybą” – przestrzeń z większą ilością stolików i najważniejsze, z kotami. Jeżeli chodzi o korzystanie z kawiarni: zamówienie składa się przy kasie, a po zajęciu stolika „za szybą” jest się wywołanym po odbiór zamówienia. Ale zanim trafi się do kociego raju, należy zapoznać się z regulaminem:

Byłam pozytywnie zaskoczona, ponieważ bez problemu dostałam kawę z roślinnym mlekiem. Serio, gdy ma się alergię na mleko (nie, nie na laktozę proszę państwa, po prostu na mleko, tak tak właśnie tak), a kawę się wielbi na równi z kotami, ale prawie wyłącznie flat white, to nie ma sensu wchodzić do jakiejkolwiek kawiarni, jeśli nie serwuje ona roślinnego mleka.
Zamówiłam kawę z cynamonem i sernik z mango. Było przepysznie.
I nie oszukujmy się, nie weszliście tutaj, żeby czytać teraz o jakimś cieście z sera. Do sedna.

Na głównej sali gwarno, mało wolnych stolików, kotów 5. Duże i małe drapaki, na ścianach antresole (nagranie z instastories). Podniebne schody chętnie bym zamontowała kiedyś i swoim szkrabom.

Nie spodziewaj się obiektywnej recenzji. Jak widzę puchatą kulkę, to mi mózg staje w poprzek i tyle się ze mną wtedy dogadasz. Kitki ogólnie przyjazne, wąchają, ocierają się, pomrukują. Albo totalnie nic. Zależy od kota, zależy od gościa. Jedna kotka nawet co poniektórych zagadywała. Słodkie mruczydła, wyglądają na zadbane i zdrowe.

Spędziłam w tym przybytku dwie godzinki pod znakiem ciepłego futerka, mruczenia i miziania. Dla mnie sztos, na pewno następnym razem będąc w podróży odwiedzę to miejsce ponownie. Pochwalam też ideę, że koty z kawiarni można wyadoptować.


Na pewno każdy, kto lubi koty, a nie może sobie pozwolić na mieszkanie z nimi, spędzi tutaj miło czas.
Ale nie oszukujmy się. Mam na kwadracie cztery koty. (Powiedzmy) tylko dla siebie. Zajebistą kawę. Czego chcieć więcej?

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *