Chciałabym poruszyć dzisiaj z Wami temat przede wszystkim trudny. Trudny o tyle, że nawet nie wiem, jak do niego podejść. Jak zacząć. Bo dotyczy bardzo smutnej sprawy.
Śmierci naszych najbliższych.
O kim w tym momencie pomyślałeś? O mamie, dziadku, sąsiadce, a może o… swoim kocie?
Listopad to w ogóle badziewny miesiąc. Zaczyna się na cmentarzu wokół śmierci i kończy się marzeniem o śmierci, gdy ciało dopada kac po ostatkowej imprezie. Czas zadumy. I egipskich ciemności. Łysych drzew. I kaczek, co moczą swoje kacze dupy w miejskich stawach. Zapachu dymu z kominów na osiedlu domków jednorodzinnych. I pospolitego wkurwu, bo napierdala zimny deszcz. A także początek zamarznięć miotów kociaków dopiero co urodzonych gdzieś pod płotem.
Wielu by powiedziało, że te kociaki, powiedzmy – pod tym płotem – zdychają. Ktoś powie, że umierają. Ja jednak twierdzę, że te małe różowe noski i łapki odchodzą.
Gdzie? Jedni twierdzą, że za tęczowy most. Inni, że do kociego nieba. Jeszcze ktoś mówi, że nasze zwierzęta będą na nas czekać we wspólnym niebie. Ale nawet, jeśli nie będą, już tutaj na Ziemi, dzisiaj, możemy im okazać szacunek za pomocą słów.
Wyrażenie „zdychać” posiada pejoratywną konotację stylistyczną. W odniesieniu do ludzi ma negatywny komunikat, jest to stwierdzenie wręcz uwłaczające ludzkiej jednostce. Z kolei, gdy mówimy o zwierzęcej śmierci i pada sformułowanie, że zwierzę zdechło, z góry zakłada ono, że nasi bracia mniejsi są kimś gorszym niż człowiek. Tworzy dystans między zwierzętami a ludźmi i stawia interesy człowieka ponad interesami innych gatunków. I to ma swoją nazwę.
Moi mili, jest to szowinizm międzygatunkowy.
Na szczęście, ludzka wrażliwość na to, co jednak nie dotyczy ludzi samych w sobie, wciąż rośnie i coraz więcej osób unika niekorzystnego określenia wobec śmierci zwierzęcia. Uważam, że to, jak ktoś mówi, w jakim tonie wypowiada się o braciach mniejszych, świadczy o tym, ile ma do nich empatii i współczucia, także czy traktuje zwierzęta jak małych przyjaciół.
O zwierzętach można rozmawiać językiem, jaki im nie uwłacza. Dobierać słowa, które będą wyrażać nasz światopogląd i wartości. Żyjemy w XXI wieku, w czasie, gdy o zwierzętach już wiemy, że odczuwają ból, szczęście, a ich psychika jest złożona. Wraz z postępem posiadanej wiedzy powinien iść postęp naszych moralnych zasad i aktualizacja języka.
Miłe zwierzętom słownictwo to budowanie większej wrażliwości w społeczeństwie.
Warto także zwrócić uwagę na określenia takie jak „suka” czy „bydło”, też mające pejoratywny wydźwięk w naszej przestrzeni publicznej. Samica psa nie jest wredna (a na to wskazuje użycie „suki” w języku potocznym), a krowy to naprawdę sympatyczne ssaki, które nie przejawiają cech im przypisywanych. W oparciu o współczesną wiedzę, używanie tego przestarzałego języka ubliża zwierzętom.
Język polski może być okrutny, ludzie mogą być okrutni. Ale wierzę, że jeśli zmienimy sposób wypowiadania się o zwierzętach, możemy też zmienić sposób myślenia o nich i ich traktowania. Możemy zmienić świat na lepsze. Zaczynając od słów, możemy zawalczyć o świat, w którym krówki i świnki nie będą mordowane w rzeźniach, a dopiero co urodzone kocięta nie będą na wsi zakopywane żywcem.
Pamiętaj, słowa, tak samo jak czyny, mają moc.